Cudowne, małe i lekkie urządzenie wydaje się być idealne do
zabrania w podróż, także w podróż samolotem. W przeciwieństwie do większości
książek (nawet tych kieszonkowych) mieści się w kieszeni, zostawia obie ręce
wolne, a ręce są potrzebne, żeby pokazywać co jakiś czas na zmianę kartę pokładową
(aż dziw, że mają rozmiar tylko A4), dowód, paszport, czy o co tam jeszcze
poproszą. Siedzę już jednak w środku (na wywalczonym, nie swoim miejscu),
samolot gotowy do startu, czytam. Z głośniczków cicho płyną reklamy jakieś,
odgłosy siorbania etc, trudno, przynajmniej cicho, przeżyjemy. Krótki pokaz
czym się zająć gdyby samolot przypadkiem postanowił spaść i znowu można czytać.
No prawie, że można, bo zaczyna się procedura startowa.
„Prosimy o wyłączenie wszystkich urządzeń elektronicznych na
czas startu”