Zmysłowa książka w sporze z co
najwyżej nadwyrężającym wzrok e-bookiem zdaje się wygrywać za każdym razem.
Dotyk papieru, szelest stronic, zapach farby drukarskiej, widok pięknej
okładki, rozkosz drukowanych liter gładko ścielących się na papierze…
Owszem, e-book, sam w sobie
niematerialny, nie może oddziaływać na tak szeroką gamę zmysłów. A mimo to
kontakt z moim Kindlem od samego początku jest na wskroś zmysłowy. Jakie zmysły
pobudza Kindle?
Zmysł lekkości – właściwie
wyprzedził dotyk. Kiedy wyjąłem czytnik z bożonarodzeniowej paczki poczułem,
jak niemal unosi się, lżejszy od powietrza. Bardzo szybko zaopatrzyłem się w
skórzaną oprawę, dzięki której Kindle w ogóle reaguje na przyciąganie ziemskie.
Zmysł wygody – idealnie układa
się w dłoni, wszędzie się mieści, można się z nim ułożyć w dowolnej pozycji.
Gdyby był kobietą, liczba pozycji seksualnych zaczęłaby w szybkim tempie dążyć
do nieskończoności.
Zmysł pojemności – nie, nie
chodzi mi tu o prostą kalkulację, ile tysięcy książek można zmieścić na 2GB
urządzenia. Jeżeli czasem mówimy, że papier wszystko przyjmie, to tym bardziej
wiele przymnie i zmieści Kindle. Książki, czasopisma komiksy, notatki, strony
www, właściwie wszystko, co pisane i do tego jeszcze obrazki. E-papier – e-pojemność.
Zmysł estetyczny – coś więcej niż
wzrok, to całość doznań i wrażeń jaki wywołuje to niewielkie, piękne i zgrabne
urządzenie. Co tu dużo mówić, nawet kabelki z Ameryki są ładniejsze niż te
europejskie, ładowarka mała i lekka. No i jeszcze piękno wszystkich książek,
które ma akurat w środku.
Zmysł (nieporadnej co prawda)
inteligencji ścisłej – niczym apostoł e-papieru próbuję wszystkim znajomym
wytłumaczyć na czym polega magia Kindle’a, dlaczego nie męczy oczu, dzięki
czemu wystarczy go naładować raz w miesiącu, co to jest ten tajemniczy gaz,
który pod wpływem impulsu elektrycznego „zadrukowuje” ekran. No cóż, próby
wyjaśnienia zwykle kończą się fiaskiem przy drugim uczonym zdaniu. Kto ciekaw
niech sam doczyta, jak owo ustrojstwo działa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz