czwartek, 15 listopada 2012

Nie mogę czytać Pilcha

Zacząłem chyba od Bezpowrotnie utraconej leworęczności. Nie znając kontekstu, okoliczności, ludzi, ani zdarzeń, mogłem co najwyżej rozkoszować się uroczym akapitem o wyższości kota nad psem (nigdy już zresztą nie mogłem potem spojrzeć na psa bez odrobiny przyjaznego politowania). Później było Pod mocnym aniołem – któż zaprzeczy geniuszowi sceny, w której główny bohater amplifikuje swoje narzekania na kapitalizm i bankomaty (nie może podejść do dziewczyny, bo ta właśnie pobrała pieniądze z bankomatu), dochodząc aż do Ducha Świętego, który odnowił oblicze polskiej ziemi i Papieża, który o ową odnowę usilnie na tej ziemi wołał. Albo piękny cytat:



"Nie potwierdzam, ani nie zaprzeczam – odparłem, ponieważ w żadnej sytuacji nie byłem w stanie zrezygnować z finezyjnej frazy. Za późno zrozumiałem, że nie jest to dar, ale przekleństwo. Każda rozmowa telefoniczna obracała mi się w powieściowy dialog, każde pozdrowienie w poetyczny aforyzm, każde pytanie o godzinę w teatralną kwestię. Mój złakniony wyższości, a może nawet nieśmiertelności, język rządził mną. Byłem we władaniu języka, byłem we władaniu kobiet, byłem we władaniu alkoholu".

To jest właśnie kwintesencja mojego problemu z Pilchem. Jestem pod władzą jego języka. Nie mogę napisać zdania, żeby się jakoś nie odnieść, nie wystylizować, aluzji nie poczynić jakiejś mizernej. Nie chcę przecież skończyć jako smutny epigon, nie wyszedłszy nigdy poza ćwiczenia szkolne z imitatio auctoris

Dostałem w prezencie Dziennik, nowe zapiski wychodzą w moim ulubionym „Tygodniku” i nie mogę, nie sięgam, strony wiadome w gazecie szerokim szpalt (od jakiegoś czasu nie tak szerokich) pospiesznie przerzucam. Nie mogę, bo inaczej nic nie napiszę, zdania choćby jednego nie wypowiem. Chyba jednak mimochodem spojrzałem, ostatniego zdania nawet już nie napiszę…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz